Maurice de Vlaminck urodził się 4 kwietnia 1876 roku w Paryżu w rodzinie muzyków – skrzypka pochodzącego z Flandrii i pianisty urodzonego w Lotaryngii. W 1878 roku przeprowadził się z rodzicami do miasteczka Le Vezine (Ile-de-France). Le Vezinet położony jest 15 km na zachód od Paryża, w zakolu Sekwany. Maurice uczył się gry na skrzypcach pod okiem swojego ojca, muzyka-nauczyciela. Zajmował się kolarstwem.
Od 17 roku życia Vlaminck rozpoczął regularne zajęcia z malarstwa w pracowni lokalnego artysty Henri Rigalona zlokalizowanej na wyspie Chatou [6]).
Punktem zwrotnym w biografii Vlamincka była przypadkowa znajomość z Andre Derainem w podmiejskim paryskim pociągu. Wkrótce po przejściu na emeryturę Vlaminck wynajął wraz z Derainem pracownię w Chatou, obok domu Alphonse'a Fournesa. W restauracji tego domu 30 lat wcześniej gościły spotkania Claude'a Moneta, Alfreda Sisleya, Edgara Degasa i Auguste'a Renoira.
Przyjazne stosunki między Vlaminckiem i Derainem trwały jednak całe życie, z 15-letnią przerwą, która zakończyła się pojednaniem w 1942 roku. Okoliczności ich znajomości Maurice de Vlaminck opisał w tekście opublikowanym z okazji otwarcia wystawy w Galerii Bing w Paryżu (marzec 1947):
W lipcu 1900 roku, będąc na 15-dniowym urlopie od służby wojskowej, wsiadłem do pociągu Chatou-Paryż. W przedziale znalazłem się twarzą w twarz z Andre Derainem. Nigdy wcześniej nie spotkaliśmy się na swojej drodze, znaliśmy się tylko z wyglądu. Derain był obecny na wyścigach rowerowych, w których brałem udział. Nieraz widział mnie ze skrzypcami lub pudełkiem farb pod pachą.
W tym czasie Derain miał zaledwie dwadzieścia lat. Był wysokim facetem o długich nogach, w płaszczu i miękkim kapeluszu, nieco przypominającym kogoś takiego jak François Villon. Zawołałem, patrząc mu w twarz z niewytłumaczalną złością: „Wkrótce nadejdzie twoja kolej, aby założyć buty!” „Tylko w przyszłym roku” – odpowiedział nieco oszołomiony. Tego wieczoru spotkaliśmy się na peronie i wznowiliśmy rozmowę. W rezultacie zdecydowaliśmy się na współpracę. <…> Z okien naszej pracowni widzieliśmy miasteczko Shatu, zacumowane przy brzegu barki, iglicę kościoła, konie i ogrodników, którzy przeprawiali się przez most, aby dostarczać marchewkę i rzepę. Dla nas była to „szkoła Chatou”, która dała nam pierwsze impulsy ruchu, który później stał się znany jako Fowizm. Fowizm nie był wynalazkiem, ale szczególną postawą, sposobem bycia. Specjalny sposób działania, myślenia, oddychania. Często, gdy Derain przyjeżdżał na wakacje, wyruszaliśmy wcześnie rano w poszukiwaniu motywu wzdłuż Sekwany. Przeszliśmy od dwudziestu do trzydziestu kilometrów i nasz entuzjazm nie miał sobie równych.[7]